Cześć, więc to dziś. Urodził się. Był wygnany, poza domem. Biedny. Żaden z Niego miastowy. Siano i syf.
Co więcej Żyd, i to jeszcze z zadupia, zadupia imperium.
I On rozwalił największe imperia. Nie było większego Zdobywcy.
Czy wierzymy, czy nie, On nas stworzył, nas język i pojęcia.
Ten Żyd z zadupia imperium.
Ha, nie było większego.
Lubię te święta…
Cóż, wielu z nas pewnie pójdzie odwiedzić palestyńskiego Uchodźce żydowskiego pochodzenia, Bezdomnego, który urodził się gdzieś w stajni, w obcym dla siebie kraju.
Będziemy śpiewać piękne kolędy ku Jego czci, wychwalać Jego bezdomną Matkę, bezdomnego Ojca który nie był w stanie zapewnić Mu lepszych warunków, ze względów finansowych i politycznych, ze względu na prześladowania religijne ((ciężko pracował, ale cóż, był w nieodpowiedniej klasie społecznej, nieodpowiedniej narodowości, nie miał odpowiednich znajomości, dopadł Go efekt szklanego sufitu)).
Będziemy śpiewać Bezdomnemu którego Rodzice byli być może trochę zapuszczeni, nie mieli najczystszych ubrań i nie pachnieli Calvinem Kleinem.
Będziemy śpiewać Maryi, która dzisiaj urodziłaby Jezusa gdzieś na opuszczonym rodzinnym ogródku działkowym, bo nie stać Jej by było na najtańszy hostel w mieście (a zresztą kto ciężarnej, bezdomnej dzisiaj ktoś coś wynajmie, później same kłopoty), więc pewnie na opuszczonym ogródku działkowym.
I będziemy musieli z tym żyć…
Żyjmy miłością…